piątek, 31 stycznia 2014

PEKIN - nefryt, grobowce Ming, Wielki Mur, Tea House

Po tym jak zobaczyliśmy mszę w Pekinie, CCTV i Golden Mask Dynasty wyruszyliśmy na podbój 'najbardziej rozpoznawanych' miejsc stolicy Chin. Mowa tu oczywiście o Wielkim Murze, placu Tiananmen i Zakazanym Mieście.

Z racji, że na chiński nowy rok wszyscy jadą do swych rodzin przypuszczałam, że nie będzie tłumów w tych miejscach. Zdecydowaliśmy się wykupić wycieczkę całodniową na Mur, żeby nie musieć za dużo kombinować jak się dostać 90km za miasto :) Taka całodniowa wycieczka przez serwis www.tourtravelchina.com kosztuje 190Y a w tym wliczone jest zwiedzanie grobowców Mingów, bilet wstępu na Mur, degustacja chińskich herbat w tzw. Tea House, obiad i wizyta w miejscu gdzie tworzy się rzeczy z nefrytu (eng. jade) bardzo twardego kamienia, który jest bardzo popularny tutaj. Herbatki były smaczne: z liczi, owocowe, oolong, zielona czy zwykła czarna, ale najbardziej podobał mi się chłopiec Pee Pee, czyli chłopiec, który siusia: jest to mała figurka chłopca, którego polewa się zagotowaną wodą i jeśli siusia, to znaczy, że woda jest odpowiednia do zalania nią herbaty. :)


JADE CARVING FACTORY

Mężatki dostają bransoletkę z nefrytu od swego męża i noszą ją do końca życia nigdy jej nie ściągając. Czasem wyroby z jade'a są przekazywane z pokolenia na pokolenie mające symbolizować jedność rodziny. Mężczyźni noszą swój chiński mały wisiorek ze swoim znakiem zodiaku gdyż to ma im przynieść bogactwo. I nikt inny nie może dotkąć tego wisiorka, bo wtedy bogactwo jego byłoby dzielone między te osoby. Ostatnio popularne są też tutaj rodzinne kule, czyli kilka warstw kamienia rzeźbione w kształcie kuli, ale żadna z tych warstw nigdy nie była poza kulą. Przez długi okres czasu było sekretem jak to możliwe by te wewnętrzne kule też były ozdobione. I szczerze? To nie łatwa rzecz. I wymagająca wiele cierpliwości i dokładności. Za pomocą specjalnego urządzenia kawałek po kawałku jest ze środka wywiercany. A tak wygląda kula rodzinna:
 Każda z warstw ma oznaczać: pokolenia bądź członków rodziny: tatę, mamę i dzieci.


GROBOWCE MINGów



Grobowce Mingów, jak sama nazwa wskazuje to miejsce gdzie byli chowani cesarze z dynastii Ming. Do dziś nie jest znane w którym grobowcu spoczywa który cesarz, no i tylko jeden z nich jest udostępniony turystom. Jednak ten jeden udostępniony grobowiec kryje w sobie jedynie kopię oryginalnej trumny, więc poczułam się zawiedziona.


Dobrze, że chociaż widoki były ładne :)









Kolejnym punktem wycieczki był:


Wielki Mur



Jeśli chodzi o Wielki Mur to można udawać się w różne jego części. Najbardziej turystycznym i obleganym miejscem jest Badaling - ta część muru jest najbliżej Pekinu, więc może dlatego też tak często odwiedzana. Jest to też miejsce w którym o mur zadbano, porobiono ładne schodki itd. Jest też Simatai gdzie jest jeden z dłuższych odcinków muru udostępniony turystom, są i jakieś inne ale przewodniki opisują głównie te 2 i Mutianyu - gdzie pojechaliśmy my. Jest tam zarówno część muru odnowionego, jak i część muru starego. Na mur dostaliśmy się kolejką, bo niestety nie mieliśmy czasu aby wejść samemu na górę. W drodze powrotnej jednak skorzystaliśmy z toru saneczkowego! Niezły fun! Na murze zakupiliśmy sobie kawę, ciepłą i smaczną (w miarę:P). Pochodziliśmy, napatrzyliśmy i nadziwiliśmy się. Muszę przyznać, że ciężko umysłem ogarnąć, że ludzie wybudowali taki mur idący przez szczyty gór, wijący się nieskończenie. Zakupiłam też na Wielkim Murze pocztówki :) 

 
Chinka handlarka z Wielkiego Muru :)

I uwaga! 
Mała niespodzianka! Dla wybranej osoby, która zostawi ciekawy komentarz pod postem i prześle mi ma email: judithowa@gmail.com swój adres, taka kartka zostanie wysłana! :))*z zabawy wyłączeni są najbliżsi członkowie rodziny - Wy i tak dostaniecie kartkę!
Oczywiście na Murze zrobiliśmy wiele zdjęć, więc parę wrzucę ;)) 




Miejscami było stromo. Nawet bardzo.

Czekam na komentarze i do napisania! 

środa, 29 stycznia 2014

PEKIN - Katedra Południowa, CCTV i Opera

Do Zhengzhou jeszcze w postach wrócę pewnie nie raz, a póki co poznaję Pekin. 

PEKIN (BEIJING)

Jak tylko wysiadłam z pociągu i musiałam przedostać się do Shuttle Busa jadącego na lotnisko zauważyłam, że łatwiej mi zrozumieć mówiącego do mnie Chińczyka. To mnie bardzo ucieszyło - oczywiście! ;) Nie było też problemu by ze stacji zachodniej dostać się na lotnisko. Znaki na autobus są napisane po angielsku więc wystarczy podążać za strzałkami. Przejazd kosztował mnie 24Y czyli 12 zł - jechałam zaledwie godzinkę (ale wcześnie rano!). Z lotniska zgarnęłam męża i już wspólnie wsiedliśmy do Shuttle Busa żeby dostać się na główny dworzec a stamtąd do hostelu, który znalazłam przez www.hostelbookers.com (SAGA International Youth Hostel, pokój 2-osobowy z dużym wyrkiem, klimatyzacją i telewizorem za 45zł/os. Centrum Pekinu - 15min pieszo do Zakazanego Miasta ;)) Na dole w hostelu mamy mikro restaurację w której serwują międzynaradowe posiłki czyt. pizzę, tosty, sernik itd.). Wzięliśmy taksówkę ze stacji do hostelu - miała kosztować 15Y, ale Pan taksówkarz najwyraźniej znał dłuższą trasę dojazdu i ostatecznie zapłaciliśmy 27Y. Gdybym nie była zmęczona pewnie bym jakoś zareagowała, ale byłam, więc po prostu zapłaciłam. I w sumie przez 2 dni za dużo nie zrobiliśmy poza spróbowaniem mięsa z osiołka, zaliczeniem zakupów w supermarkecie i zjedzeniem pizzy :D  Paweł cierpiał na Jet Laga, więc ciężko było gdzieś wybywać. 

W niedzielę, czyli 3 dzień naszego pobytu w Pekinie wybraliśmy się do Katedry Południowej na mszę w języku angielskim. Msza zaczęła się o 10:30 i podobnie jak w Polsce trwała 1h. Mają tam jeszcze drugą mszę odprawianą w języku angielskim o godz. 15. Jest też msza po włosku, a reszta już po chińsku.





Było nam jakoś strasznie zimno w niedzielę, więc po zjedzeniu w knajpie wróciliśmy do hostelu i tam obmyślaliśmy plan na najbliższe dni. 

I tak oto w poniedziałek wybraliśmy się pod znaną wieżę telewizyjną CCTV. Jej kształt przypomina spodnie i lokalnie właśnie jest znana jako 大裤衩 (duże porty!) Zaprojektował ją Rem Koolhaas i Ole Scheeren. 

 


Potem przedostaliśmy się do tzw. Silk Market, gdzie podobno wielu obcokrajowców lubi robić zakupy. W markecie jest 6 pięter, każde z innymi produktami: od odzieży, zabawek, elektroniki, rękodzieł po instrumenty. Oczywiście ceny początkowe z kosmosu wzięte, ale jak tylko powie się coś po chińsku cena początkowa się zmienia, a po chwili targowania spada do ceny akceptowalnej. I tak oto kupiliśmy Pawłowi spodnie, które Pan obcokrajowcom prezentuje jako spodnie warte 950Y, z racji, że ja się odezwałam po chińsku dla mnie cena początkowa była 580Y. I tak drogo. W Chinach jest zasada, żeby zacząć się targować od conajmnije 1/5 tej ceny. Zaproponowałam więc 100Y. On spuścił do 450Y. Odpowiedzieliśmy 150Y. Powiedział, że 300Y to minimum za jakie może sprzedać. Stanęło na 250Y ;) Czyli akceptowalnie. Spodnie niby od Armaniego, ale w to nie wierzymy, więc traktujemy je jak zwykłe spodnie a cena 125zł za fajnie wyglądające spodnie wydała nam się rozsądna na tyle by je kupić.  Ach i jeszcze ważne: Pawła europejski rozmiar spodni, to tutejszy+3, więc warto się zapoznać z rozmiarówką zanim się coś kupi ;)
Przez to chodzenie po markecie zgłodnieliśmy, więc udaliśmy się do pobliskiej restauracji, zjedliśmy znów COŚ (ryż z warzywami i mięsem, z dodatkiem jakiegoś sosu i sałatką- cena: 20Y), co było w miarę smaczne i zebraliśmy się by jechać do kolejnego zaplanowanego punktu.

OPERA!
Postanowiliśmy zobaczyć jak to w chińskiej operze rzeczy się mają. W internecie znalazłam bilety od 200 do 480Y w zależności od miejsca. Jednak jak trochę dużej poszperałam to znalazłam firmę, która miała bilety za 140Y zamiast 280Y w strefie bocznej. Zakupiłam więc 2 i pojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że za te 140Y siedzieliśmy w 5 rzędzie na środku, gdzie normalnie bilety kosztują 480Y :)) Sztuka: Golden Mask Dynasty trwała godzinę, ale była to jedna z tych godzin, która wydawała się jedynie minutką. Opowiadała o walce o władzę, miłości i śmierci, ale nie bójcie się - nic nie mówią przecież po chińsku. Efekty stosowane w operze - niesamowite! Przynajmniej w tym teatrze OCT, w  którym byliśmy. I tak mieliśmy w sztuce akrobatów, tancerzy, aktorów, *cyrk! i powódź*. Cóż to oznacza? Nic innego jak pewien moment wystąpienia w którym na głowie tancerek były pawie. Żywe! :) A wodospad, to po prostu woda zalewająca całą scenę i schody, robiąca dużą falę, tak że aktorzy byli mokrzy, a my w 5 rzędzie czuliśmy deszczyk na naszych twarzach! Nieziemska sprawa! Do tego gra świateł - Paweł naliczył aż 60 głów obrotowych :) Ach i zanim sztuka się zacznie większość ludzi je popcorn! I my też zjedliśmy. Popcorn karmelowy - 20Y :) Podsumowując, było pięknie. Polecamy!




Kolejne dni  i kolejne informacje w kolejnym poście ! :)




piątek, 24 stycznia 2014

Pierwszy tydzień w Zhengzhou vol.2


  

Pora dokończyć poprzedniego posta. No to jedziemy!

ZWYCZAJE I  MIASTO

Jak na tydzień pobytu to mogę powiedzieć, że zwyczajem ludzi jest SPOTYKANIE się. Nie po to tylko by pójść się z kimś napić, ale często po prostu aby się spotkać i zrobić coś razem. Gdzie się nie pojedzie to  ludzie siedzą na chodniku, przy murkach, w parkach i grają w karty, w chiński gry, tańczą, śpiewają, grają na instrumentach, grają w badmintona czy pingponga. I potrafią tak godzinami!




Jeśli chodzi o to wspólne instrumentowanie, to zawitałam do muzycznych sklepów, żeby zobaczyć jak to tutaj wygląda. ;)


Oczywiście mają tutaj  tradycyjne instrumenty jak piano czy gitara...

Te gitarki były śliczniutkie <3 Przesłodkie wręcz!

Znalazłam jednak też te bardziej nietypowe:



Jest też tutaj zwyczaj, który mnie trochę zdziwił:  zasada, by starszemu ustąpić miejsca w autobusie raczej tu nie funkcjonuje. Jak usiądziesz to masz siedzieć i zapomnieć o Bożym świecie. A i już sama walka by się dostać do autobusu to nie lada wyzwanie. Dzisiaj dostałam dosłownie z łokcia starszej 1,5-metrowej Chinki, która się przeciskała gdy nawet autobus nie jechał!





Tutaj zanim się wejdzie na przystanek trzeba zapłacić 1Y (50gr) za przejazd
Te drzwiczki otwierają się jak podjeżdża autobus, ale do autobusu się 'wskakuje', bo jest zawsze dziura pomiędzy przystankiem a gongongqiche! 

A tutaj widzicie jak daleko mam z domu (drugi budynek) na przystanek (czerwona rama) dosłownie 4 minuty wliczając przejście dla pieszych i windę! :)

PRZEDSZKOLA

Ja przyjechałam tu do pracy - będę uczyć dzieci przedszkolne języka angielskiego. Dzieci mają od 3 do 6 lat. Czasem to typowe Chińczyki, innym razem tzw. mieszańce (Chinko-Koreanka, Chinko-Amerykanka itd.) Bardzo polubiłam tych mieszańców ;) Każdy z nich inaczej wygląda i łatwiej mi ich spamiętać :D 
Przedszkola znajdują się w różnych miejscach - na osiedlach, przy głównej drodze,  w małej uliczce itd. Mają tutaj znacznie większe przedszkola - po 800 dzieciaczków! Czasem takie przedszkole wygląda jak campus :D
Jedno z przedszkoli











Zajęcia w grupie tzw. międzynarodowej 
(mieszańców)
A poniżej grupa chińska (40-osobowa!)

 
Dzieci są zwykle otwarte na nowe znajomości i pragnące niekończącej się zabawy! Oto moje księżniczki-klejki, które mają niesamowitą zdolność obserwacji szczegółów: oo! masz niebieską kreskę na oku, oo! usta Ci się świecą,  masz łańcuszek z 2 serduszkami itd. Podchodzą na odległość 2 cm, żeby dostrzec jak najdokładniej te 'dziwne' rzeczy. 

Jeszcze nie wiem które przedszkola będą moimi, ale jak tylko się dowiem to je Wam pokażę! Póki co liczę na to przedszkole z grupą międzynarodową ;)

MIESZKANIE

Pstryknęłam też na szybko zdjęcia u mnie* w mieszkaniu (w sumie jestem tam gościem póki co*). Wieżowiec został wybudowany 7 miesięcy temu, a ściany są krzywe i pękające, ogrzewanie nie działa a okna są nieszczelne. Chińskie wykonanie - zabójcze. Na szczęście działa klimatyzacja, która choć trochę ogrzewa mój pokój, no i mam solarka. :) Generalnie nie jest źle, ale przydałby się materac na łóżku, normalne talerze i czajnik do gotowania wody. Boję się też o mój pęcherz, bo ranki w łazience są bardzo nieprzyjemne :( Liczę tu na nadchodzącą wiosnę - niechże przychodzi prędko! A póki co, radzę sobie jak mogę i np. przestrzeń w moim pokoju gdzie są okna zasłoniłam narzutą i jakimś materiałem. Nie rozpakowywuję się - czekam na swoje mieszkanie. Ot co. ;)

Przedpokój

Kuchnia

Łazienka 


Mój pokój z zasłoną! :D


No, to tyle na teraz. 

Obecnie jestem z Pawłem w Pekinie, więc jak już pozwiedzamy to Wam pokażę jak nasza podróż wyglądała. Plan jest taki:
PEKIN (w tym Wielki Mur) -> HARBIN -> ZHANGJIAJIE -> ZHENGZHOU

Do napisania!
Jessi (z Pawłem obok mnie :*)



poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pierwszy tydzień w Zhengzhou

Pierwszy tydzień w Zhengzhou był tygodniem zapoznawczym z kuchnią, miastem i pogodą tu panującą, zwyczajami, sklepami i przedszkolami.

POGODA

Niestety pierwszego dnia mojego pobytu tutaj powitał mnie niezły smog (powyżej 300 jednostek, gdzie norma jest do 50), który kumuluje się ze względu na brak deszczu i wiatru tutaj.Temperatura raczej nie spada poniżej 0 , utrzymuje się na poziomie 4-7C. W moim mieszkaniu jednak nie działają kaloryfery i jedyne co nas grzeje,to klimatyzacja (pożal się Boże!) i mam taki solarek, który świeci jak żarówka! No i na noc muszę go wyłączać, bo jest za jasno i nie da się spać.
Smog
Solar 

Na takie dni pełne smogu warto zaopatrzyć się w maskę, która choć trochę go zatrzymuje.


ZAKUPY


Smog, smogiem ale jeść trzeba, więc udałam się do pobliskiego Supermarketu na zakupy. Ku mojemu zaskoczeniu przeżyłam wtedy pierwszy szok kulturowy. Otóż, w supermarkecie było jak na jakimś głośnym apelu, koncercie czy czymkolwiek jeszcze, gdzie słychać tylko jakieś krzyki. Hałas niesamowity. Trochę jak na targowisku, gdzie każdy wykrzykuje: mam kurczaki! mam marchewkę! Dawaj mi tu tego ogóra! No i oczywiście nie byłam w stanie przejść obojętnie między regałami, bo każdy po kolei wbijał we mnie wzrok, jeden drugiego szturchając, żeby mnie zobaczyć. To mi jeszcze nie przeszkadzało, ale jak tylko zatrzymałam się przy jakimś regale, chcąc w pleco (słownik chińskiego na telefonie) sprawdzić czym jest to co trzymam w ręce momentalnie miałam koło siebie 5-6 ekspedientek próbujących za wszelką cenę mi pomóc. Niestety nie rozumiałam ich i one chyba mnie też. W każdym bądź razie supermarket wygląda tak:
Nie znalazłam też tutaj żadnego PRONTO czy rzeczy podobnej, bo jak się później dowiedziałam, tu się tak szybko wszystko kurzy, że nie warto tego tak pielęgnować, bierze się tylko szmatkę i ściera na wodę. Hm.

Zaskoczyły mnie tej  chipsy Lays. Otóż mają je tutaj we własnym wydaniu. I tak chwytając czerwoną paczkę Laysów liczyłam na paprykowy smak, a tu niespodzianka: mięsne! Albo zielone - ogórkowe!
Cena: 5,80Y, czyli 2,90zł (średnia paczka)

Z takich europejskich słodyczy znalazłam też snikersy i kinder-czekoladki. Mają też importowanych parę produktów jak np. makaron z Włoch, czy wódkę z Polski (cena za 0,7l  to 99Y czyli 50zł)
Droga jest też tu kawa (jedyna 'europejska' to Nescafe) za duże opakowanie chcą tutaj 45zł.

Jeśli chodzi o rzeczy, to mają tu Mango, H&M, C&A czy Vero Modę, jednak prawie wszystkie rękawy są mi krótkie nawet przy rozmiarze M! Co dla nich ma długość do kolan, mi sięga ledwo za tyłek ;P
Ceny podobne jak w Polsce. Nie ma szału.

JEDZENIE

Jeśli chodzi o jedzenie, to obiady tutaj często je się na mieście, bo są najtańsze i smaczne. Bardzo powszechne są tu hotpoty, czyli wielki gotujący się garnek do którego każdy dokłada sobie co by chciał zjeść: ziemniaki, rzodkiewkę, tofu, szpinak, kurczaka czy inne mięsko itd.
My raz udaliśmy się do dobrej restauracji w której specjalnością jest ryba! Dobra restauracja tutaj oznacza to, że zanim dostaniesz zupę z rybą to musisz sobie żywą rybkę najpierw wybrać, pan przy Tobie ją zabija i potem ją masz na talerzu. My zamówiliśmy zupę, która miałabyć łagodna, a wyszła kucharzowi ostra na tyle, że nie mogliśmy jej ujeść, więc powiedzieliśmy o tym personelowi i lada moment dostaliśmy drugą taką samą tylko bez dodatku pieprzu. 


Jednak i ta okazała się ostra, więc wymieniono nam ją raz jeszcze, tym razem na pomidorową i ta była dobra. 
W między czasie jak na nią czekaliśmy, chłopcy się trochę wygłupiali.
Filip- Polak, mój obecny lokator, który też uczy w przedszkolach

Największy problem mam tu ze śniadaniami: co tu zjeść, skoro generalnie nie ma chleba? długo nie mogłam też znaleźć płatków? są owsianki, ale nie przepadam.  No i jadłam marchewki, pomarańcze i jogurty. Zdrowo bardzo. Potem znalazłam jeszcze Carrefoura tutaj i tam mieli więcej produktów z eksportu i znalazłam płatki i chleb tostowy, więc póki co mam i jem. Ale drogie to rzeczy, więc muszę znaleźć jakąś alternatywę.

Innym razem jedliśmy hotpota u Wojtka, szefa!
Ach, warto abyście wiedzieli, że oni do posiłków piją albo gorącą wodę, herbatę albo piwo (ale takie słabe tu mają 2-3%).
 (Od lewej: Filip-lokator,już go znacie, Justa-gwiazda chińskiej telewizji* siostra Wojtka, Elaine- żona szefa, Wojtek-szef, już go znacie i Michał-Polak, który już tu dłużej jest i też uczy w przedszkolach)

                    No i jeszcze ja: ta po prawej, zmęczona, ale jestem!                    
 
 
C.D.N
Jessi ;)